Biżuteria Pierścionki

Zwykła ja, oryginalna historia, nieoczywista propozycja pierścionka zaręczynowego

Pierścionek zaręczynowy, który nie mógł być zwyczajny – historia, która wydarzyła się naprawdę.

Mazury, relaks i brak szóstego zmysłu.

Był czerwiec. Taki klasyczny – niby słońce, trochę potu, trochę sprayu na komary. Mazury czekały. A my jak co roku – paczka znajomych, sprawdzonych i obecnych od lat. Standard: wielkie zakupy na cały weekend, jakby miał nadejść koniec świata, a nie zwykły dwudniowy wypad. Plus ambitne plany, że tym razem naprawdę odpoczniemy.

Kolejny raz. Kolejna próba odpoczynku.

Nie miałam żadnych przeczuć. Ani jednej migawki w głowie, że „to może być ten moment”. Nic. Zero.
Nie wyczułam dziwnej energii. Nie było spojrzeń, które coś zdradzają, ani szeptów między znajomymi.
Po prostu wyjazd, jak co roku. Tylko my, jezioro i święty spokój. A przynajmniej tak miało być.

I może to właśnie dlatego wszystko później zaskoczyło mnie podwójnie.

Telefon, który zmienił wszystko.

Jeszcze przed wyjazdem odwiedziliśmy babcię mojego chłopaka. Wiedzieliśmy, że choruje, ale nie spodziewaliśmy się, że to będzie nasze ostatnie spotkanie. Los zadecydował inaczej i odebraliśmy telefon z informacją „Babcia nie żyje”. I bach, rozmowy o pierdołach, szczery śmiech i zabawne anegdoty – wszystko się urywa. Zamiast relaksu czarne ubrania i ekspresowy powrót.

Kierunek: zupełnie inne miasto, zupełnie inne emocje.

Oświadczyny, których nie było (jeszcze).

I wtedy zaczęła się część, której nie przewidziały nawet najlepsze horoskopy: scena zaręczyn, która się nie wydarzyła. Potem już kadr jak z serialu obyczajowego klasy C. Stoimy przy trumnie, obok mnie mama chłopaka. Cisza, łzy, zaduma. Nagle ona; „czy chociaż zdążyliście się zaręczyć?”. Spojrzałam na mojego chłopaka, potem na babcię (która, jakby nie było, właśnie była główną bohaterką tego wydarzenia), i pomyślałam: czy ja na pewno dobrze usłyszałam? Szczerze mówiąc, przez moment pomyślałam, że może to szok i smutek przemawiają, że coś się jej poplątało. Nie powiem – puenta była jak ze stand-upu. Siedzimy znowu w ławkach, a on po cichu – No i po niespodziance…

Gdyby nie telefon, to najprawdopodobniej wróciłabym z Mazur z czymś więcej niż śladami po komarach. Ale los miał inny plan. Na szczęście – pierścionka jeszcze nie wyjął. Co by było, gdyby wręczył go przy trumnie, to nawet ja, z moim dość czarnym humorem, nie chcę sobie wyobrażać. Jak na taką scenografię, to mam swoje granice dramatu.

Pierścionek inny niż wszystkie.

Finalnie – oświadczyny się odbyły. Z opóźnieniem. W wersji znacznie mniej spektakularnej, w domowym zaciszu. Skoro już jesteśmy przy „nieoczywistym” – mój pierścionek zaręczynowy też nie był z tych katalogowych. Nie miał 40 karatów, nie był wysadzany wszystkim, co błyszczy i nie leciał z Dubaju. Miał coś innego – był oryginalny, taki, który pasuje do historii i do mnie. Skoro zaręczyny odbyły się w klimacie: „aż po grób” (dosłownie), to i biżuteria musiała być wyjątkowa. I właśnie dlatego pierścionek też nie mógł być dosłownie klasyczny. Bo najpiękniejsze historie pisze życie. Nawet jeśli czasem pisze je… czarnym humorem. 

Co dalej? Może Twoja historia też będzie wyjątkowa?

Na końcu tego wpisu znajdziesz zdjęcie pierścionka, jako propozycję – może właśnie Ciebie zainspiruje. Może nie lubisz banału – ani w życiu, ani w biżuterii? Ten pierścionek to idealny przykład, że piękno nie musi być przewidywalne i nie zawsze krzyczy diamentami wielkości orzecha włoskiego. Subtelne połączenie białego i żółtego złota symbolizuje dwie różne osoby, które razem tworzą coś spójnego. Drobne cyrkonie? Błyszczą wystarczająco, aby nie oślepić codzienności.

 Jeśli szukasz pierścionka, który opowie Twoją historię – odezwij się. Tworzymy biżuterię, która jest tak samo wyjątkowa jak moment, który symbolizuje.
Zajrzyj na https://ergold.pl/270-pierscionki-zareczynowe?page=2 do naszej kolekcji pierścionków zaręczynowych. Bo czasem to właśnie te nieoczywiste wybory zostają z nami na zawsze.

Możesz również polubić…